O tym jak mi się udało upchnąć te ponad 31 treningów w styczniu i nie zwariować 🙂 Przebyte 554 kilometry muszą dawać przy tym wnioski, które nie powinny odchodzić gdzieś w niepamięć.
Zapraszam!
Plan
Na wstępie wyjaśnię od razu kwestię planu. Trenuję bezpośrednio do startu w 44. Maratonie w Dębnie, na którym mam zamiar wypaść jak najlepiej. Jak zapowiadałem w Planach na 2017, realizuję obecnie 18 tygodniowy plan treningowy, zaczerpnięty z książki „Maraton Zaawansowany” autorstwa Pete’a Pfitzingera. W dużym skrócie plan polega na 7 dniach treningowych, w których 4 treningi są jakościowe (głównie podana jest ich objętość, nad intensywnością trzeba już pogłówkować samemu) a reszta to biegi regeneracyjne. W niedziele obowiązkowo wpadał bieg od 29 do nawet 35 km w taktyce biegu z narastającą prędkością.
Dodatkowo prawie każdego dnia wykonywałem ćwiczenia uzupełniające i co najmniej dwa razy w tygodniu odwiedzałem też siłownię. Nie było tu lenistwa, a efekty widzę każdego dnia w lustrze 🙂
Warunki
W tym roku zima daje popalić nawet w stosunkowo ciepłym mieście jakim jest Wrocław. Pierwszy raz w swoich przygotowaniach musiałem zmagać się z tak niekorzystnymi warunkami dłużej niż tydzień. Łatwo doprowadzało to czasami do mojej dekoncentracji. Bywałem tak zwyczajnie po ludzku wkurzony na to, że kolejny raz idę biegać na śliskiej nawierzchni i przy zacinąjącym śniegu oraz z dodatkowym zapaszkiem dymu gwarantowanego przez okoliczne domy. Nie jest to najlepszy motywator, ale uznałem, że jest to robota konieczna do wykonania.
Starałem się modyfikować trening pod istniejącą sytuację – dużo biegania wyszło po zaśnieżonym lesie, gdzie bardziej można zbudować wytrzymałość niż szybkość. Jednocześnie przez warunki nie pojechałem ani razu pobiegać po Ślęży i okolicach, nad czym lekko ubolewam.
Samopoczucie
Przyznam Wam szczerze, że w konkurencji snu przegrywam pewnie nawet z najwolniejszymi maratończykami. Tą fundamentalną jednostkę treningową realizuję czasami dość miernie, zwłaszcza gdy przyszły dzień jest intensywny. Nie ma znaczenia to, że zdarzyło mi się wyrobić do spania nawet 9 godzin przed pobudką. Mimo tego miewałem 3 godzinną wojnę o zaśnięcie. To trzeba koniecznie poprawić, choć nie wiem jak… Przy okazji przyszwendało się do mnie ponad tygodniowe przeziębienie, które skutecznie zmusiło mnie do większego oszczędzania się podczas treningów.
W kwestii układu ruchu nie mam na co narzekać. Przy takiej intensywności ćwiczeń lekkie przeciążenia muszą występować i najważniejsze jest by je szybko i skutecznie znosić. Niezwykle pomocny okazał się niemal codzienny rytuał rolowania i odpowiednie schładzanie organizmu po treningu (po treningu nie siadałem od razu, co najwyżej poleżałem chwilę na macie). W ramach samoobrony musiałem pozbyć się też jednej pary butów zakupionej we wrześniu – jedna noga zaczęła dziwnie pracować, wskutek czego kolano zaczęło o sobie dawać znać.
Wnioski
Założony plan Pfitzingera jest na początku bardzo monotonny i narzuca dużą objętość treningu. W porównaniu do stosowanej przeze mnie wcześniej metody Skarżyńskiego, w pierwszych tygodniach kładziony jest znacznie większy nacisk na biegi długie w 1 i 2 zakresie intensywności.W dodatku, aby mieć jeszcze czas na jakieś życie prywatne, trzeba umieć takie jednostki wykonywać dość szybko, czyli innymi słowami – być wytrenowanym. Zastanawiające jest też podejście do biegów progowych, od 8 do nawet 11 kilometrów ciągiem. Nigdy wcześniej nie biegałem tego aż tak długo, a trasa na której dla mnie taki trening jest zimą możliwy, nie należy do płaskich.
Nie zawsze byłem zadowolony z rezultatu tych treningów. Obecnie mogę biec naprawdę długo z przyzwoitym tempem, ale upragnione intensywności przychodzą z trudem. To wszystko daje wrażenie, że niektóre jednostki treningowe mogły być realizowane inaczej. Brakuje mi jeszcze odpowiedniego doświadczenia by wyczuć co w danym momencie byłoby najkorzystniejsze.
Kompletnie olałem też wizyty na basenie – usprawiedliwienia na to nie mam, więc po prostu powinienem ten przybytek zacząć odwiedzać, przynajmniej raz w tygodniu 🙂
Wypatruję też z utęsknieniem cieplejszej aury……
1 Comment