Fajny bieg z brzydką pogodą 😉
Pomysł
Pomysł na udział w zawodach wziął się w zasadzie spontanicznie. Miałem ochotę pobiec półmaraton w okolicach majówki, a jako że niestety w weekend majowy pracuję, termin Biegu Mietkowskiego okazał się optymalny. Zwłaszcza że pierwotnie będąc biegiem 15-kilometrowym, po jakimś czasie awansował do półmaratonu. Dotychczas w tamtych okolicach bywałem wyłącznie w charakterze żeglarza, tym razem nadszedł czas by Zalew Mietkowski obiec dookoła 😉
O biegu
Zupełnie przy okazji odkryłem, że bieg ten należy do bardzo ciekawego cyklu Dolnośląskiego Pucharu Sportów Wytrzymałościowych. Organizowanego przez Platformę Sportów Wytrzymałościowych oraz Fundację Pro Sport Pro Life. W jego skład wchodzi 8 imprez odbywających się w niedalekiej okolicy Wrocławia (wyjątkiem jest tu tylko Zgorzelec):
- CrossAnt – 26 lutego 2017, crossAnt.pl.
- Wrocławska Dycha – 12 marca 2017, wroclawska-10.pl.
- Cross Uraz Duathlon CUD – 26 marca 2017, cudnadodra.pl
- Bieg Mietkowski – PÓŁMARATON – 23 kwietnia 2017, biegmietkowski.pl.
- Śniadanie Mistrzów – 14 maja 2017, naczas.com.
- Triathlonowa Sztafeta Firmowa – 10 czerwca, triathlonfirmowy.pl.
- Triathlon Mietków – 10-11 czerwca 2017, trithlonmietkow.pl.
- Triathlon Zgorzelec – 17 września 2017, triathlonzgorzelec.pl.
Jak nietrudno odkryć, bieg zawdzięcza nazwę od miejscowości Mietków i Zalewu Mietkowskiego, wokół którego przebiega trasa. O dziwo start i meta znajdują się jednak w miejscowości Borzygniew.

Przy okazji profil trasy okazał się bardzo interesujący. Wyraźnie widać, że trasa jest pagórkowata i wymagająca. Do tego towarzystwo zbiornika wodnego i pól słusznie pozwoliła przypuszczać, że wiatr będzie nieustanny.

Start
Po niezadowalającym starcie na Maratonie w Dębnie byłem na ten bieg nastawiony bardzo wojowniczo. Czułem, że koniecznie potrzebuję czegoś, co pozwoli mi odczuć satysfakcję z potu wylewanego na treningach. Tym razem „spina” była skierowana w dobrym kierunku. Bardzo mocno skoncentrowałem się na celu, a nie na pobocznych „rozpraszaczach”.
Prognozy pogody na ten weekend nie były zbyt różowe dla całego regionu Europy. Szalejące wiatry, opady deszczu i niska temperatura. Jak na schyłek kwietnia nie zachęcało to do nadmiernego rozbierania się na starcie, a wysiadka z auta nie pozostawiła złudzeń – najgorzej będą mieli czekający na mecie.
Podczas rozgrzewki spotkałem mojego trenera Piotra, potruchtaliśmy chwilę i ponarzekaliśmy na temat warunków. Nie znałem nikogo ze stawki, więc ciężko mi było oszacować jakie tempo zostanie narzucone na „czubie”.
Po wystrzale startera trzymałem się wraz z Piotrkiem czołowej grupy zawodników, pierwsze kilometry szły szybko (3:37, 3:35, 3:30). Czułem się swobodnie i uznałem, że do pewnego momentu warto będzie się trzymać razem ze względu na wiatr, nawet jeżeli polecę ciut za mocno. W okolicy 4 kilometra postanowiłem zerknąć na pulsometr, by sprawdzić, czy nie robię sobie właśnie krzywdy — niestety robiłem, bo leciałem grubo powyżej progu – 180 bpm. Postanowiłem od tego momentu trzymać się równej intensywności — max. 175 uderzeń serca na minutę i ewentualnie wzmocnić na 3-4 kilometry do mety. Od tego momentu bieg przebiegał już samotnie, przy mniejszym lub większym wietrze. Potyczkę umilały mi naprawdę ładne okoliczności przyrody, trasę przecinają pagórki z łanami kwitnącego o tej porze roku rzepaku. Około 10 kilometra zbliżyłem się i wyprzedziłem mojego trenera Piotrka. Rzuciłem tekstem „nie dziwię się, że lubią tu trenować szosowcy” i udałem się dalej. Tempo było bardzo zmienne, w zależności od ukształtowania terenu szło od 3:40 do 3:55 min/km. Ten czas został dwukrotnie uprzyjemniony opadem gradu. W miarę niezły humor został przerwany krótko przed 16 kilometrem. Trzeba było wbiec na solidny wał okalający zalew i następnie na jego koronie stoczyć ciężką walkę z wiatrem, która trwała przez 4 kilometry. Sprawy nie ułatwiał fakt, że zmianie uległa również nawierzchnia — stała się szutrowa-polna, a momentami dość błotnista. Tutaj tempo niestety uległo już pogorszeniu (od 3:58 do 4:05). Około 19 kilometra dogonił mnie Piotrek i znów miałem okazję podziwiać jego plecy. W mojej opinii najtrudniejszy okazał się 20 km trasy. Był to ostatni, solidny podbieg z silnym wiatrem i niestety byłem tam bardzo wolny (4:15 min/km). Zbiegając do mety, ruszyłem pełnym cwałem, kończąc z tempem 3:05 min/km.
Podsumowanie
Dobiegłem z czasem 1:20:46 – liczyłem na lepszy wynik, zanim poznałem trasę i wszystkie jej ‚uroki’. Po głębszej analizie zapisu z zegarka widzę, że tego dnia nie mógłbym pozwolić sobie na wiele więcej, dlatego jestem zadowolony z tego startu.
W moim subiektywnym odczuciu cała impreza była zorganizowana bardzo dobrze. Trasa, z jaką przyszło mi się zmierzyć, zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Z pewnością wybiorę się na nią treningowo w ramach przygotowań do maratonu w Poznaniu i tylko po to, by znów zaznać jej urokliwości 🙂